No właśnie, dlaczego nie? Często słyszane, prawda?
Zawsze, gdy mówię nie wolno, słyszę:
- bo przecież wolność,
- bo przecież swoboda,
- bo przecież tyle lat dobrze żyje,
- bo przecież go kochamy (w to akurat nie wątpię).
Wtedy padają kolejne argumenty:
- bo detergenty – przecież my zawsze myjemy tylko wodą,
- ok, zatem może coś zjeść co go zatka – przecież my zawsze wszystko dokładnie sprzątamy,
- możemy niechcący gadzinkę uszkodzić, kopnąć, czymś przytrzasnąć – przecież my zawsze uważamy,
- pies, kot może go pogryźć – nie ma w domu innych zwierząt,
- ale on się rozchoruje w końcu (tutaj wymieniamy warunki, dietę, zimowanie...) – ale przecież on tyle lat z nami żyje i ma się dobrze.
Trudno z tym dyskutować, bo najgorszym wrogiem jest coś co jest niewidoczne.
Od niedawna jest z nami właśnie taki „podłogowiec”. Był i jest kochany, tego jestem pewna i wiem, że poprzedni właściciele starali się mu zapewnić wszystko co najlepsze, niestety czasem brak wiedzy i możliwości stają na przeszkodzie.
Gadzinka trafiła do nowego domku – strasznie wesoły, zadziorny, ciekawski i o dziwo kochający ludzkie towarzystwo kamyk. Dzielnie zniósł długą podróż i aklimatyzację. Nabierał sił, apetyt rósł niesamowicie i te iskierki w oczach. Mimo iż badania krwi nie były najlepsze.
Później pojawił się nowy problem – żółwi przestał wydalać. Zablokował się na dobre. Gabinet weterynaryjny stał się prawie codziennością (wielkie szczęście, że w okolicy mam dobrych specjalistów). Pierwszy pomysł – coś zjadł i się zaklinowało, rtg i znów nic. Lekarze, lekarstwa i nic. Jak już udało się sztucznie wymusić pracę jelit okazało się, że mały ma robaki. Znów leki. Później doszedł nieprzyjemny zapach wydobywający się przez skórę gadzinki. Kolejne badania i okazało się, że na łeb na szyję poleciały nam wyniki (wręcz niemożliwe) i może można by uznać to za pomyłkę, ale nie jak inne wskaźniki też pospadały. Więc nerki nam prawie nie pracują, tutaj padła dziwna nazwa choroby. Plan świąteczny – codziennie kilka zastrzyków, kąpiele, dieta i nadzieja, że będziemy mieli wyjątkowe szczęście. Mały walczy jak nic, stara się jeść ile może, dzielnie znosi kłucie i kąpiele.
Wcześniejszy „podłogowiec” też mocno walczył, niestety zabrakło szczęścia. Owszem, w tamtym przypadku nałożyło się kilka rzeczy, ale wiem, że gdyby nerki były sprawne mielibyśmy szansę, bo w ostateczności to były niewielkie rzeczy. Z jednej strony leki ratujące wykańczają słabe nerki i wątrobę.
Więc jednak podłoga nie jest dobra. W końcu jak się zima zbliża sami zakładamy skarpetki, bo przecież zimno, a kamyki zdecydowanie mocniej to czują i gorzej znoszą, i na dobre się to odbija na ich zdrowiu. I może być przez lata „dobrze”, jednak przychodzi dzień, że staje się fatalnie.
Stan po niespełna dwóch miesiącach. Kamyk spędził tyle samo czasu w domu co u weterynarza. Kończy nam się miejsce w książeczce zdrowia. I ten nieszczęsny strach, i niepewność jutra. Dodatkowo, choć niechętnie to poruszam, obalony zostaje argument finansowy.
Właścicielu „podłogowca”, jeśli to czytasz to proszę przemyśl temat jeszcze raz. Coś, co Tobie wydaje się zwykłą klatką i więzieniem, dla Twojego Pupila może się okazać godnym i szczęśliwym życiem. Poruszony temat to i tak tylko promil problemu i mimo wielu słów to raptem kilka zdań.