parzę teraz zioła dla żółwia, to zanim wystygną, to coś Wam opowiem:
Tydzień temu byłam w ZOO we Wrocławiu, w gadziarni, w żółwiarni.
Pusto było całkiem, same gady i ja z córką.
Zatrzymałam się na chwilkę przy żółwiach leśnych, brazylijskich, naokoło których pływały olbrzymie pielęgnice pawioookie. I tak stoję i stoję, i się sobie gapię spokojnie, a tu nic się nie dzieje, bezruch, szum wody, gadziory senne, i już miałam odejść, gdy nagle i gwałtownie jeden gadzior podjął ważną dezyzję!!!
I ruszył gwałtownie z miejsca, i od razu było widać, że wie, po co ruszył!
To ja stoję, oczy rozwarłam, i postanawiam zostać, i zobaczyć, co dalej on zamierza. (Tylko córkę od krokodyli zawołałam do siebie, aby ich sobą nie nęciła, bo zamknięte nie są).
A on ruszył okrężną drogą i zdecydowanie przesunął po drodze innego, śpiącego i nawet wiekszego od siebie, i pruje do przodu. Jego droga do tego celu poprowadziła przez mokry kamień, z którego spadł, ale potem po raz drugi już nie spadł, i dalej idzie. Ja patrzę, a on w sam strumień potoku i wodospadu się pcha, pod sam prąd wody. Ześlizgnął się, stoczył na dół i dalej pod górę znowu. Dno potoku musiało być śliskie, bo znowu się stoczył, ale nic mu to. Woda z wielką siłą waliła go prosto w pysk. Nie wiem jak on oddychał podczas tego walenia, ale nadal uparcie szedł pod górę.
I ... doszedł. I... stanął. Pod nawiększym i najsilniejszym strumieniem wody z wodospadu. I stoi tyłem do tego lecącego strumienia z góry, a na boki, na jego pancerzu, roztrzaskuje się z siłą woda i rozbryzguje się na pół pawilonu gadziego. A łeb mu przy tym zalewa dokumentnie. A jemu to pasuje.
Po kwadransie postanowił zacząć oddychać, i zmienił ustawienie na boczne, a wtedy wyciągnął wysoko łeb, oparl na kamieniu, uciął sobie drzemkę, a woda nadal go biczowała w pancerz, i tryskała daleko na boki....
I tak bym jeszcze sobie postała i dokończyła patrzenie na ten masaż wodny nieustający, aż tu pani pracownica podeszła i mówi, że koniec na dziś urzędowania. I że właśnie zamyka, i pa, pa. Bo mamy sezon zimowy i zamykamy wcześniej.
Był to żółw brazylijski, masaż wodny brał przy mnie pół godziny, a potem to już nie wiem ile jeszcze czasu tak stał pod biczem wodnym, bo wyszłam. A gdy wychodzłam przeleciała mi pod nogami mała myszka, taka niezjedzona przez jakiegoś jaszczura, i ja jej okruszek bułki rzuciłam na kolację.
Zióła mi już wystygły, to kończę i lecę do roboty, bo też dziś mam dzień wycierania kurzy w domu;)
I po 10 min.