Wczoraj odszedł na rajskie stepy mój przyjaciel, któremu mogłem powiedzieć wszystko.
Warunki bytowe miał (chyba) dobre. Terrarium - ziemia wymieszana z glinką i podłożem kokosowym. Wymiary 85x85 cm. Dwie żarówki grzewcze, UVa UVB dla żółwi pustynnych (zalecenia weta). Temperatura pod żarówkami grzewczymi - około 35-40 stopni. W tym tygodniu miał przejść na wybieg balkonowy. Od 5 lat był leczony na nerki i wątrobę. Ostatnie badanie wykazało znaczną poprawę - kwas moczowy w krwi był na poziomie 150 jednostek. Badania kału na obecność pasożytów miał raz na trzy miesiące. Z racji choroby nie zimował. Wagę 500 gram przekroczył trzy lata temu. Miał prawie 20 lat Kiedy pozwalała na to pogoda i temperatura, brałem go na podwórko, ogród.
Żywienie - roszponka, mniszek lekarski, babka lekarska, jasnota biała, liście winogrona. W sobotę wyjechałem do Wolina. Przed wyjazdem zauważyłem, że był jakby trochę ospały. Oczy miał normalne, błyszczące. W niedzielę zjadł pół miski z jedzeniem (norma). Wczoraj po powrocie z pracy dowiedziałem się, że od rana nie rusza się, nie reaguje na bodźce zewnętrzne. Oczy miał półprzymknięte, jedno za mgłą. Zadzwoniłem do gabinetu, gdzie z nim chodziłem (jedyny w Gorzowie, gdzie dowiedziałem się,że pani doktor skończyła pracę o 16 i zaprasza na dzisiaj na 11.Nie oddychał, więc przez pół godziny robiłem mu sztuczne oddychanie. Masażu serca u żółwia nie ma jak zrobić. Niestety to nie pomogło. Odszedł o 18:30. Kolega wet z wrocławskiego zoo napisał, że jedynie sekcja może dać odpowiedź co było przyczyną. Jednak chyba nie chcę, aby go kroili. Pochowam Go w miejscu, do którego zawsze się kierował z podwórka.
Miałem nadzieję, że razem się zestarzejemy. Jednak nie było to nam pisane.
Nie przypuszczałem, że tak mocno się do Niego przywiążę.
I że tak bardzo mi Go brakuje