Tak sobie myslę i wspominam dawne kontakty z żólwiami...
I tak powiem, że objawy stresu, czy niezadowolenia, strachu i innych złych dla żółwia stanów "psychicznych" my możemy obserwować u zwierząt, które nie tylko że mają różne usposobienia to także mają zmienne w czasie ogólne "samopoczucie", przez co rozumiem i nazywam tu zmieniające sie stany zdrowia, pory roku, i nawet niestrawności. Nie należy wiec ani uogólniać obrazu danego żółwia (bo może być zmienny) ani nie być samemu podatnym na stereotypy żółwiowe.
Powiem tak, że żółwie z odłowu są całkowicie inne od urodzonych w niewoli. Są zawsze nieufne i bojaźliwe, bo po prostu są cierpiące. One cierpią bo tęsknią. Tęsknią za przestrzenią i za swoimi zapachami ziemi. I za swoim słońcem, które dla nich na otwarych przestrzeniach świeciło.
Ich trauma po odłowie trwa i trwa, ale musi się skończyć, bo inaczej nie przeżyja jak nie będą jadły. I powoli takie żółwie zacynaja jeść i spać tam, gdzie teraz jest ich życie. Ale część zwierząt z odłowu nigdy nie przystosuje się do nowości, nawet do hałasu, który ich otacza. I one będa zawsze sie bać tych rąk człowieka. Bo to człowiek podniósł je kiedyś z ich ziemi i wrzucił do wora.
Ja nie jestem za oswajaniem żólwi ani żadnych węży. Jednak jak sie ma gady w domu to siłą rzeczy już jest ten dysonans. Dom nie jest dla gadów, bo nie ma w nim tyle słońca ile trzeba, tyle przestrzeni ani ciszy. Nie uważam więc zatem, że jak się ma żółwie w domu to tylko patrzeć na nie nalezy, a dotykać to nie. Mariusz jest, moim zdaniem, wspaniałym naturalistą, i jego żółwie poczują u niego zew stepu, ale może bycie takim rodzajem hodowcy ma też swoje wady, o których teraz nie powiem. Mariusz jest też meżczyzną, co nie jest bez znaczenia. I jest tez młody, co też nie jest bez znaczenia, bo młodość ma też tego rodzaju prawa.
Zólwie urodzone w niewoli są już kalekami. Są "smutne" a wcale o tym nie wiedzą. Niedawno tak sobie rozmyślałam o niewolnictwie ludzi i o tym, że uwolnienieni niewolnicy nie odchodzili nigdzie od swych wcześniejszych panów, bo nie tylko nie mieli gdzie pójść, ale też nie czuli takiej potrzeby, ponieważ byli urodzeni już w niewoli i nie znali wolności ani jej atrybutów.
Z takimi żólwiami (i innymi rodzajami zwierząt też) jest podobnie. Ja nie mam teraz tyle sił ani czasu, zeby to wyjasnic szczegółowo, ale powołam sie na moje wieloletnie obserwacje żółwi z odłowu i tych urodzonych w niewoli. To są dwa światy żółwi.
Wiem, ze mnie rozumiecie, bo kochacie żółwie. Inni ludzie nawet by tego nie zauwazyli, no i nie zauważają. (toteż odłowy mają sie dobrze).
W człowieku, ssaku, jest zawsze potrzeba dominacji (szeroko rozumianej) i nawet takie rozmowy, jak my tutaj o gadziusiowych stresach prowadzimy, pod nią podpadają.
Przejmujemy się trochę chowającymi, ze strachu przed naszymi rekami, głowę żółwiami, ale jednak zbliżamy te nasze łapy pod ich małe pyszczki (no, z wyjątkiem może Mariusza) i ... co? Ano nic. Te sytuacje z naszymi łapami sie powtarzają i powtarzają, aż zólwie to w końcu kiedyś zrozumieją.
Tylko czy taki oswojony z rękoma żółw jest żółwiem? CZasem staje sie on biedną maskotką. Bo tak jest z dzikimi, nieudomowionymi zwierzetami, które chce się mieć w domu.
Może ktos z Was obserwował żółwie w naturze, jak sobie chodzą, mają sprawy, interesy. Nawet plany mają. A te ich dzikie spojrzenia, te ciche i rozważne ruchy i badawczość-to wszystko jest piekne ale w domu u nas tak nie widać, bo co one mają robić? I może właśnie ta ręka jest potrzebna, żeby nudę przepędzić czy podrapać. Trzeba to wyczuć u każdego gadziusia indywidualnie.
Nie grzeszymy więc biorąc na ręce gadziusia, ale grzeszymy wobec niego innymi rzeczami.
No, to teraz już zakończę te nocne, grudniowe rozmyślania o strachu w życiu naszych żółwi i pogłaszczę je cichutko, i ponakrywam listeczkami, bo gadziusie muszą jeszcze długo pospać do wiosny.
A noc dzisiaj (dopiero) Mikołajowa
