Dzień dobry. Otóż nie mogę się pogodzić z odejściem mojego zółwika, wszystkie fakty zdają się popierać tę tezę niestety. Natomiast ja wciąż wierzę, że on żyje i wciąż desperacko próbuję temu zaprzeczyć, że zapadł w śpiączkę, może walczy (nie chodzi tutaj o hibernację). W końcu tak nagle przestał funkcjonować. Z drugiej strony mogła nastąpić jakaś kulminacja.
Jest to żółw grecki testudo hermanni w wieku około 17 lat. Żółw nie wykazywał żadnych zmian na pancerzu, tzn. dane było mu się wygrzewać (żarówka cieplnodajna) i uzupełniać witaminy (światło UV). Mimo, że spacery letnie się skończyły, to nie był wypuszczany po domu. Jego terrarium było dość obszerne. Jego dieta składała się głównie z mleczy, konieczyn, roszponka, czasem przysmaków takich jak pomidor, banan..
Wodę uzupełniałem mu z kranu (być może to był błąd).
Ale do rzeczy, żółwik mój ma następujące cechy:
- nie rusza się, oczywiście nie reaguje na dotyk,
- ma schowaną główkę, a wystające kończyny
- unosi się w misce z wodą,
- z cloaki wycieka jakaś ciecz o nieprzyjemnych zapachu(podobny do ryby),
- jego skorupa jest miększa tak jakby, dosyć subtelne odczucie..
- ma zapadnięte oczy..
Wszystko wskazuje na to, że odszedł na wieczne stepy, ale czy na pewno, czy można wpisać te objawy w stan ostatniej walki? Czy istnieje w historii jakiś udokumentowany przypadek, który by mi dał nadzieję?