Witajcie!
Wczoraj Kubusia została załadowana definitywnie do lodówki, a ja się wreszcie uspokoiłam. Teraz mogę na spokojnie Wam przedstawić nasze przygotowania do pierwszego zimowania. Mam nadzieję, że komuś się moje doświadczenia przydadzą, liczę też na bieżące porady, które na pewno jeszcze będą potrzebne tej zimy.
Chciałabym przy tym
bardzo podziękować ankan za nieocenioną pomoc przy podejmowaniu decyzji w kluczowych momentach, których było w ostatnich tygodniach multum

Teraz tak.. żeby opisać wszystko jak należy, muszę zacząć od pośrednich przygotowań do zimowania, a więc od samego początku..
Kubusia przez ponad 18 lat mieszkała w terrarium, była na złej diecie i zimą nigdy nie hibernowała. Była blada i
ogółem w kiepskiej kondycji:

Dzięki poradom z tego forum jej życie uległo przemianie. Na wiosnę
dostała wybieg balkonowy, na którym przebywała od drugiej połowy maja 24h na dobę. Dopisywał jej iście smoczy apetyt, karmiona była roślinami polnymi. Wagę całe lato trzymała w okolicach 1550 gram. Żółwica w maju miała przeprowadzone badania krwi, które nie wykazały żadnych chorób ani niewydolności narządów. Zapadła więc decyzja o zimowaniu gadzinki.
Z racji faktu, że Kubusia przebywała non stop na dworze, nie musiałam troszczyć się o skracanie czasu oświetlenia i zmniejszanie grzania, naturalny rytm Słońca dokonywał tego za mnie. Żółwica we wrześniu była nadal aktywna i miała apetyt:

Od początku września wybieg musiał zostać przykryty już na stałe daszkiem. Od połowy września nocami zaczęło być coraz chłodniej, jednak dni były bardzo słoneczne, żółwica grzała się pod pleksą na potęgę:

Bezpośrednie przygotowania do zimowania zaczęły się 20. września, od zredukowania diety do samego suszu i zbadania odchodów pod kątem pasożytów. Kubusia wciąż miała ogromny apetyt, więc choć początkowo kręciła nosem na suszki i powyżerała wszystko inne, co rosło:

,
po krótkim czasie zaczęła je grzecznie jeść. Obeszło się też bez odrobaczania.
Po ponad dwóch tygodniach suszkowej diety przyszedł czas na kolejny krok, głodówkę. Rozpoczęła się 7 października. Żółwica dalej była aktywna, ale wychodziła z kryjówki tylko w stałe miejsce do opalania, już bez żadnych biegów przełajowych.W dzień pod pleksą była temperatura 15 stopni, w nocy oscylowała koło 10.
Po tygodniu głodówki przyszło ochłodzenie. Choć w dzień pod daszkiem było w porywach 15 stopni, w nocy jednak temperatura spadała do 5. Zaczęłam więc zabierać Kubusię do mieszkania na noc. Jednak nie udawało mi się wychłodzić pomieszczeń do 15 stopni, więc żeby nie przenosić codziennie gadziny z wybiegu do temperatury pokojowej i z powrotem, zaczęłam ją zanosić na noc w zimowniku do piwnicy, gdzie szczęśliwym trafem było 15-17 stopni:
12. dnia głodówki przyszło jeszcze większe ochłodzenie i nawet za dnia na wybiegu pod daszkiem było zaledwie 12 stopni. Żółwica utknęła w piwnicy na dobre, przynosiłam ją tylko do mieszkania na 60-minutowe kąpiele:

Pod koniec takiej kąpieli Kubusia ożywiała się i spacerowała nawet w ciemności. Zasypiała w jakimś kącie po małej godzince i dopiero w takim stanie lądowała na powrót w zimowniku i piwnicy.
13. dnia głodówki pojawiły się odchody a żółwica straciła na wadze 40 gram.
21. dnia głodówki żółwica wydaliła kwas moczowy z normalną ilością płynu. W kąpielach leżała już bezwładnie z wyciągniętymi łapkami niczym rozgwiazda:

25. dnia głodówki (a było to 31. października) znowu pojawiły się odchody, waga spadła dotąd o dalsze 11 gram. Po 13 dobach spędzonych w piwnicy, w związku z ociepleniem, żółwica wróciła na stałe na wybieg. Obeszła teren dokoła i poszła się zakopać. To był jej ostatni spacer w tym roku:
W następnych dniach, choć pod daszkiem temperatura wzrastała do 15 stopni, nie wychodziła już z nory:

28. dnia głodówki wykąpałam Kubusię po raz ostatni:

i pozwoliłam zakopać się głęboko w kryjówce na wybiegu:

Jej waga wzrosła o 14 gram od ostatniego ważenia (mam nadzieję, że się napiła, a nie najadła ziemi). Za dnia temperatury oscylowały między 10 a 12 stopniami, w nocy między 6 a 7.
33. dnia głodówki nastąpiło ostatnie ważenie przed załadowaniem do lodówki. Waga była identyczna co do grama (1489). Sprawdzałam też stan oczu i nosa, głośność oddechu, odruchy chowania głowy i nóg (...a dotknięta łapka została cofnięta niesamowicie powoli, jakimś pradawnym, mistycznym ruchem, aż mnie serce ścisnęło). Wszysto w normie. Przełożyłam Kubusię do zimownika i zostawiłam na wybiegu pod daszkiem. Dzięki temu żółwica miała zdążyć wygodnie się ułożyć:

34. dnia głodówki (czyli wczoraj) załadowałam zimownik z żółwicą do lodówki:
Temperatura utrzymuje się między 4,5 a 5,5 stopnia. Mamy mały problem z wilgotnością, która w wyniku nadgorliwych zabiegów skoczyła nam do 80%, mam nadzieję że niebawem uda się ją zbić do przepisowego przedziału 60-70%.
Właśnie przed chwilą sprawdzałam i Kubusia przekręciła się pod kątem prostym w kuwecie, widać jej przez to kawałek przedniej łapy. Mam nadzieję, że to normalny objaw moszczenia się do snu.
A wiecie, już mi trochę tęskno za nią. Byle do wiosny! Trzymajcie za nas kciuki. A więcej zdjęć i historyjek na
blogu 
.