Witam serdecznie.
Zacznę od samego początku...
W styczniu kupiłam maleńkiego żółwika lamparciego. Ważył zaledwie 35 gram. O hodowli wiedziałam tyle o ile... przewertowałam Internet w poszukiwaniu informacji oraz zaczerpnęłam wiedzy od zaprzyjaźnionego terrarysty i weterynarza. Maleństwo trafiło do mnie z hurtowni zoologicznej. Miało widoczną awitaminozę i miękkość skorupy. Wiele wysiłku włożyłam aby Tup Tuś (bo tak się nazywa) wrócił do dobrej kondycji. Terrarium, odpowiednie oświetlenie (UVB wraz z lampą grzewczą 50 W), profesjonalna ziemia i oczywiście jedzenie, które miało mu dostarczyć niezbędnych do życia witamin. Tupson odzyskał dobre samopoczucie a co za tym idzie i kondycje. Nie obyło się bez wizyt u weterynarza. Teraz maluch rośnie jak na drożdżach, a swoją objętość potroił.
Nie wszystkie jednak historie kończą się happy end’em… Tak właśnie było z Lulą (żółwikiem, którego kupiłam miesiąc po Tupiczku).
Kiedy ją zobaczyłam po raz pierwszy (w tej samej hurtowni zoo) wiedziałam, że tylko ja mogę uratować jej życie. Mieszkała w maleńkich rozmiarów terrarium wraz z trzema innymi gatunkami. Spojrzałam na te spuchnięte oczka i nie miałam serca jej nie kupić (300 zł)! Dla mnie pieniądze nie są ważne. Są tylko dodatkiem do życia, a jeśli chodzi o uratowanie życia jakiejś istoty jest to dla mnie priorytet!
Po wizycie u weterynarza okazało się, że maleńka ma nie tylko awitaminozę, ale i grzybicę pancerza, przeziębienie oraz problemy z nerkami (nadmierna opuchlizna całego ciała).
Walczyłam o nią jak lew… Raz było lepiej, raz gorzej. Przynajmniej raz na tydzień jeździliśmy do lekarza na podanie witamin w zastrzyku.
Najgorsze nadeszło jakieś dwa tygodnie temu kiedy podłapała katar od Tupcia. Od tego czasu sukcesywnie przyjmowała antybiotyk… katar minął, jednakże straciła apetyt i chęć do życia. Ostatnie dni były dla niej udręką. Malutka nie miała siły jeść, chodzić, egzystować. Cała była opuchnięta, więc kąpałam ją aby mogła się dogrzać i napoić. W terrarium zapewniłam temperaturę w dzień około 40 stopni, w nocy 30. Pilnowałam odpowiednią wilgotność. 13 maja pojechałam z nią na ostatni antybiotyk, walczyłam o nią do ostatnich chwil. Nie chciałam jej stracić, była dla mnie kimś więcej niż zwierzęciem. Przecież to tylko Istota. Podobnie jak człowiek odczuwa i chce żyć…. Po powrocie do domu od weterynarza było już tylko gorzej, malutka wydalała z siebie duże ilości śliny, a wieczorem zmarła…
Jest mi strasznie przykro, przepłakałam całą noc. Nie mogę pogodzić się z faktem, że już jej nie będzie… Pamiętam ją jako żywiołową kobitkę, która nauczyła Tupiczka kopać w ziemi! Zastanawiam się czy zrobiłam wszystko aby ją uratować?
Czy ktoś z Was ma może żółwika lamparciego. Chętnie powymieniam się informacjami na temat tego fantastycznego gatunku.
Pozdrawiam serdecznie