Długo zastanawiałam się, czy przedstawić Wam swojego gada. Zawsze pretekst był ten sam- brak czasu. Dziś się zmobilizowałam i postanowiła krótko opowiedzieć Maćka historię.
Gadzina jest ze mną od ponad 20 lat. Był zachcianką dziecka, które zafascynowane bajkami o żółwiach ninja chciało mieć jednego- i tak Maciek został zakupiony w sklepie Smok obok warszawskiego zoo. W jednym dużym akwarium było bardzo dużo zółwi. Wiele gatunków, bo miały różne skorupki- pamiętam jak dziś, gdy weszłam do sklepu pierwsze słowa jakie skierowałam do sprzedawcy były- chcę żółwia chłopca. I tak Maciek trafił do pudełka po litrowym soku jabłkowym i został przetransportowany do domu. Był malutki. Początkowo mieszkał w pojemniku z piaskiem- latem od zawsze miał dostęp do słońca, bo wakacje, długie weekendy spędzaliśmy na działce. Pewnego dnia podczas takiego pobytu żółw zwiał z wybiegu. Nie było go bardzo długo (ok 2 tyg na pewno). Niedaleko ruchliwa droga, łąki lasy.... straciłam nadzieję, że się znajdzie, ale pewnego dnia babcia znalazła go przy kapliczce podczas wiejskiej mszy. To był prawdziwy cud
Maciek nie przeżyłby zimy. Niestety po tamtej ucieczce ma pamiątkę już do końca życia w postaci obskubanej skorupki - jakieś zwierze dzikie lub pies próbowało go zjeść, ale sie nie dał
Oto Maciek :
na pierwszej fotce kończy jedzenie, a na drugiej rozpaczliwie szuka baseniku