Witam wszystkich! Zaczytuję się tym forum od kilku miesięcy, ale dopiero teraz zdobyłam się na odwagę, żeby przedstawić moją pociechę. Oto Pan Rzumf, którym opiekuję się od grudnia. Żółw ma około 15 lat. Pierwszych kilka lat spędził w szkole, gdzie co weekend do domu brało go inne dziecko. W tym okresie w szkole karmiony był głównie sałatą, owocami, marchewką, no i nie wiadomo czym jeszcze karmiono go w domach. Zabrany ze szkoły przez siostrę narzeczonego został na stałe u nich w domu około 10 lat temu. Tam miał kuwetę z trocinami, ale większości chodził wolno po domu. Lokalny weterynarz zalecił karmienie sałatą, marchewką, jabłkiem i czasem ogórkiem z ich działki. Nie muszę wspominać, że w tamtym czasie nikt dostępu do internetu tak swobodnego nie miał, a weterynarzowi się ufało... Gdy narzeczony powiedział, że chociaż jest to oficjalnie żółw siostry, to jednak on chciałby go zabrać... No cóż, wpadłam w panikę. Nigdy nie miałam gada. Jak o niego zadbać? Ale widziałam, że kocha zwierzaka, więc od grudnia 2015r żółw mieszka z nami. Chyba nie muszę mówić, że absolutnie podbił moje serce?
Wymiary słodziaka to ok 10x13cm, waga 486-489g. Chciałabym spytać, co o nim sądzicie? Czy coś jest widocznie nie tak? Zawiozłam go do znajomej pani weterynarz, która dokonała wstępnych oględzin i stwierdziła, że wszystko gra (ostatnio pojawiły się pewne problemy, ale opiszę o na dziale chorób jutro, albo pojutrze). Do specjalisty od gadów mamy daleko, bo mieszkamy w Koszalinie, a nie mamy samochodu. Dogadaliśmy się i planujemy zawieść malucha we wrześniu na kompleksowe badania tak na wszelki wypadek.
Żółw nigdy nie był zimowany, a przywieźliśmy go z bardzo przerośniętym dziobem, więc nie krzyczcie, że ma za długi! Weterynarz obciął duuuużo, ale wyjaśnił mi, że obcięcie po takim przeroście na krótko może zaowocować tym, że żółw przestanie jeść. Trzy razy już stopniowo dziób skracaliśmy i obecnie powoli zaczyna sam go sobie ścierać, choć niebawem znów go chcemy przyciąć.
W wolny dzień opiszę perypetie, jakie przeszliśmy z terrarium, ale teraz tylko wspomnę, że sprzątamy mu codziennie, basenik myty jest tez codziennie i napełniany przegotowaną, ostudzoną wodą. Lampa UVB i grzewcza włączane są o godzinie 8 i wyłączane o godzinie 17, lub jak żółwik zaczyna drapać jedną ze ścianek. Karmiony jest większości poza terrarium (mieszanka ziołowa moczona jest 15min w zagotowanej wodzie, potem osuszana tak, by była tylko miękka, a nie wilgotna, następnie mieszana jest ze świeżo zebranymi lub kupionymi ziołami i odrobiną sepii dodawanej co kilka dni). Wcześniej w terrarium leżała też cała sepia, ale od kiedy na pierwszą z kostek nasikał, teraz nie chce ich sam jeść. Każdego dnia wypuszczany jest przynajmniej na godzinę z terrarium (on chce cały dzień, ale czytałam, że panele mu szkodzą), ponieważ nie znosi w nim przebywać, gdy ktoś jest w pokoju. W końcu przez 15 lat był żółwiem panelowym. Obchodzi całe pomieszczenie, potem usypia w kącie, lub wtulony w nogę narzeczonego. W tym czasie okna są pozamykany ze względu na przeciągi, a gdy tylko uśnie staramy się go przenieść do terrarium. Jest wulkanem energii i choć gdy go przywieźliśmy był bardzo strachliwy, teraz nienawidzi, gdy się go ignoruje. Każdy musi go pogłaskać, mówić do niego, bo inaczej podgryza i macha główką. Jest wyłudzaczem smakołyków takich, jak rukola.
Mieszkamy w mieście, w domku szeregom bez ogródka. Od kiedy na dworze zrobiło się ciepło, w słoneczne dni żółw wychodzi na zabezpieczony specjalnie taras. Tam spędza niemal cały dzień, ma wodę i pożywienie, oraz zacieniony, chłodny obszar. Drzwi są otwarte, a próg na tyle niski, by w każdej chwili mógł wrócić do mieszkania. Wiosną wymieniliśmy kafelki na chropowaty gres, żeby mu łapki się nie ślizgały, więc już w ogóle jest zachwycony i biega w koło. Kilka razy zabierany był na spacery po okolicznych łąkach. Jeśli przebywa poza domem, lub na tarasie, tego dnia karmiony jest samym świeżym jedzeniem (rukola, jarmuż, roszponka, liście maliny, młode liście jeżyny, koniczyna, mlecz, babka). Raz na dwa tygodnie (lub rzadziej) dostaje jako smakołyk mały (wielkości kostki około 3cm) kawałek owocu (banan, jabłko, truskawka, albo malina) lub marchewki. Kąpany jest raz w tygodniu w wodzie o temp. 35 stopni 10-30min, czasem do godziny, jeśli nie chce sam wyjść.
Przepraszam, jeśli mnie poniosło ze szczegółami, ale napisałam wszystko, co tylko przyszło mi do głowy. Obejrzycie naszego malucha i powiedzcie, czy coś robimy źle. Starałam się wchłonąć całą wiedzę z forum, ale jestem zielona w kwestii gadów! Wszelkie rady i słowa krytyki pilnie potrzebne!