Kuba, ja też bardzo lubię twego żółwia, znam go, pamietam i podziwiam. I szczerze za niego trzymam, aby przeżył.
A ty za bardzo go nie ładuj zastrzykami, bo jak tylko zaczyna sam jeść i biegać, to już ja bym przestała, bo lepiej poczekać aż mu przejdzie, a zastrzyki to jednak jest duże zagrożenie i powikłania. Także ze strony samego leku, np. tej popularnej enrobiofloxacyny, co czasem zmienia swoje fizyczne właściwości poza oryginalną butelką. I na to też trzeba patrzeć.
A inna rzecz jest taka, że nie każdy lek nadaje się do podawania byle jak i byle gdzie. Bo jedne tylko podskórnie a inne tylko domięśniowo. A inne tylko dożylnie. Igły też są do tego dobierane. Trzeba zawsze czytać. I tak robić.
Jak robił zastrzyki dr Krzakowski to on zaczekał aż żólw stanie normalnie i potem chwytal go za tylną nogę i w powietrzu robił. To znaczy prawie w powietrzu, co nie jest całkiem głupie, bo wtedy za daleko igła nie wejdzie, i łuski się rozciągną, ale ma też inne wady. A ten Krzakowski to całe życie w krakowskim ZOO pracuje, to już różnym gadom się narobił tych zastrzyków.
Aspirowanie to jest tak jak Ines mówi, tylko mi się nie chciało wtedy pisać i wyjaśniać, ale ono jest ZAWSZE konieczne, a ja tego nigdy nie widziałam u wetów. Ani nie widzę dziś u ludzkich pielęgniarek młodych wiekiem.