Pomimo mojej opieki Franklin niestety nie czuje się najlepiej. Nie jadł, a że był i jest na wybiegu, zauważyłam ten fakt dopiero po jakichś 2-3 tygodniach. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego rośliny są w takim samym stanie, a nawet wieksze niż jak je posadziłam a żółw jakoś coraz mniej chetny do życia (coraz słabiej się bronił przed zastrzykami z wapna). Zabrałam żółwia na 2 dni do domu i nie tknął żarcia, do tego był bardzo osowiały i apatyczny. Zaczęłam go nawadniać, podałam antybiotyk, witaminy... i przyznam, że był taki dzień kiedy Franklin był już strasznie cieniutki. Zaczęłam się zastanawiać czy czasem po odrobaczeniu się nie zatruł, ale dr Maluta twierdzi, że nie. Wg niej to te nadżerki uniemożliwiają mu jedzenie. Trochę po moim leczeniu się poprawił, ale nie je nadal. Już ze 2 tygodnie go nawadniam i podaję leki, ale to wszystko idzie na prawdę w żółwim tempie. Dr maluta pokazała mi dzis jak się podaje jedzenie przez sondę, będę go tak karmić, bo innego wyjścia nie ma. Oby tylko się nie przyzwyczaił do takiego sposobu odżywiania. Straszna z niego bieda. Teraz już wiem dlaczego facet nie chciał go leczyć. Ja się juz z nim "bawie" ponad miesiąc, a efekt mizerny. Mam nadzieje, że wychodzimy już na prostą pomału.