Po przeczytaniu tej książki, takim miłośnikom żólwi jak ja, robi się ... raczej przykro, niż przyjemnie.
Książka jest do tego podręcznikiem metodycznym, a więc ma przeznaczenie praktyczne. To także nie nastraja mnie optymistycznie do tematu. A tematem jej jest (i zarazem tytułem) "Metody badań i ochrony żólwia błotnego". Autor S. Mitrus, Opole 2007, s. 131.
Książka zawiera opis gatunku i ekosystem gatunku w kilku małych rozdzialikach, co może i wstarczy. Zasadniczą częścią jej jest przedstawienie metod stosowanych podczas badań żółwi i opis monitoringu, jak też metod poszukiwnia żółwi w terenie. I tu przebija się wyraźny duch obecności św. Huberta! Czy owi miłośnicy i ochraniarze żółwi pomyśleli o tym co czują te zwierzęta?! - wiecznie osaczane, zawsze namierzane nadajnikami i telemetrią, budzone w nocy do badań, zabierane z gniazd i klute w pomieszczeniach w plastikowych pojemnikach zamiast u siebie, w swej norze, co czują te żwierzęta, które tysiące lat siedziały w nieskażonych ludzkimi śladami i drobnoustrojami spokojnych żółwich osadach, które teraz pełne są ekip bdawczych, obozów i utartych szlaków turystycznych?
Nikt ich o to nie spytał. A trzeba było.
W książce znajdujemy wręcz całą prawdę o nagości życia tego cichego żwierzęcia, i to właśnie, ten obraz, jest dla mnie tak przygnębiający.
Ja nie znajduję nic wartościowego w tej książce, oprócz dodatku nr 2 na s. 117 informującego o opublikowanych już pracach na podobne tematy.
PS. Moja krytyka i konserwatyzm umacnia się wraz z każdą publikacją na temat "ochrony" emysa, a gwoździem okazała się niedawno rozdawana ulotka turystyczna na stacji paliw Orlen, gdzie wyraźnie zachęca się i zaprasza turystów do oglądania utworzonej właśnie sadzawki pełnej... 'chronionych' emysów oribicularis. A więc już nie trzeba iść na łowy, bo ofiarę doniesiono.