Witajcie
W niedzielę rano pojechaliśmy do lekarza, który stwierdził, że trzeba poczekać, aż ropień się uformuje, a tymczasem podać leki (no trochę tego jest). Pan doktor wcisnął mi jakiś zastrzyk koło przedniej łapki, trochę jakby w szyjkę i przepisał odpowiednie leki (przeciwzapalne, przeciwwirusowe i jakieś tam jeszcze). No i pojechaliśmy do dziadków, gdzie calusieńkie trzy dni mieszkałam w ciągu dnia na wybiegu zewnętrznym.
Mój guzek się zmniejszył
Zaczyna sie wchłaniać...
Moja Pani mówi, że mam motorek w tyłku, bo tak szybko zasuwam...
No i jem! Jejku, ale ile...całymi dniami tylko jem i jem i jem...
Pan Doktor stwierdził, że mam zapalenie ucha przyśrodkowego...
A później powiedział, że mam trochę miekką skorupkę i że trzeba mi podawać wapń (a ja mam w terrarium kredę dla żółwików, którą sobie wcinam) i że należy mnie rzadziej karmić (co drugi dzień) bo za szybko rosnę i stąd taka miekkość skorupki, a podawać mi należy: WARZYWA, OWOCE, MAKARON GOTOWANY I RYŻ, MIĘSO BIAŁE I RYBY GOTOWANE!!!!!!!
Po tych słowach moja Pani szybko się stamtąd zebrała i stwierdziła, że z tym "specjalistą" to ona nie chce mieć nic do czynienia...
Koszmar, żeby w tych czasach znaleźć kompetentnego lekarza
No i mam nadzieję, że nikt mnie nie wydłubał ze skorupki
Dziękuję za radę z maścią, na pewno spróbujemy, w końcu tak będzie lepiej niż robić rany, usypiać i zadawać niepotrzebny ból...
Dziękuję Wam za wszystko
Pozdrowienia