Czas i na mnie, żeby się przedstawić, ale przede wszystkim przedstawić Helę...
Hela trafiła do mnie mniej więcej 20 lat temu. Mieszkała w skrzyni wysypanej piaskiem w pracowni biologicznej mojego liceum. Uczniowie ją męczyli. Kiedy pani psor zapytała kto może przechować żółwia przez wakacje, od razu się zgłosiłam. Oczywiście bez konsultacji z rodzicami. Na początku moja Mama brzydziła jej się, ale potem bardzo się zakolegowały. Do tego stopnia, że Hela wiedziała kiedy Mama wraca z pracy, czekała na nią w przedpokoju, a potem łaziła jak wierny piesek (wiem, że posypią się za to na mnie gromy, ale Hela była żółwiem podłogowym przez wiele lat). Po wakacjach pani spytała, czy żółw jednak u mnie by nie został na stałe. O tym jak wspaniałymi zwierzętami są żółwie niech świadczy fakt, że mój Tata, który kilka lat chorował i był w domu opiekował się Helą. Kiedy zmarł, ona chodziła po domu i go szukała.
Jeżeli chodzi o opiekę, to zdaję sobie sprawę z tego ile błędów popełniłam. Kiedy Hela do nas trafiła internetu nie było, więc swoją wiedzę czerpałam z książki... Okazuje się, że tak książka jest na czarnej liście. Na szczęście Hela nie w ciemię bita i pewnych rzeczy sama nie chciała jeść, albo zachowywała się w określony sposób...
Kilka tygodni temu Hela zachorowała... Dzięki różnym stronom internetowym zorientowałam się, że to może być infekcja górnych dróg oddechowych. Rokowania nie były dobre, bo do tego doszły pasożyty. Przepłakania i nieprzespana noc. Na pomoc przyszli weterynarze z lecznicy Salvet. Została nam jeszcze jedna wizyta kontrolna, ale wszystko wskazuje na to, że Hela wykaraskała się z choroby. Zupełnie zmieniłyśmy jej warunki bytowe.
A tak w ogóle jeszcze do niedawna Hela nazywała się Pan Żółw. Bo na początku mówiliśmy do niej Panie Żółwiu, nie wiedząc, że to samiczka. Potem jak już się okazało, że to ona imię zostało. Ale że ostatnio była w opałach, to dostała imię Hela. Nie mamy dla niej żadnych papierów, ale prawdopodobnie ma 35 lat...