Objawy zauważyliśmy w sobotę wieczorem, czyli w najgorszym okresie ze względu na święta. Po wpisach na forum wywnioskowałem że szanse są znikome, ale nadzieja umiera ostatnia. Wiem że liczy się czas ale w niedziele żaden weterynarz nie odbierał telefonów, nawet nasz zaprzyjaźniony do którego chodzimy z pieskami. W poniedziałek udało nam się dodzwonić do weta w stolicy, potwierdził że szanse na przeżycie są znikome ale jeśli mamy odwagę i otwartą aptekę to zrobić mu zastrzyk z gentamecyny, Uprosiliśmy, a wręcz wybłagaliśmy w aptece lek bo nie mieliśmy recepty. Zastrzyk zrobiony 1.5 kreseczki na strzykawce 1ml. Dzisiaj żona poszła z nim do weterynarza, dostał 3 zastrzyki ( nie wiem jakie, nie mogę się rozczytać, jutro mamy iść na następny zastrzyk to będę wiedział dokładnie co dostał) Ale do życzy, u weta głowił się najpierw jeden lekarz, za chwilę zawołał drugiego. Obydwaj stwierdzili że nie ma szans na przeżycie. i TERAZ MOJE PYTANIE: wet stwierdził że żółw nie cierpi co nie bardzo mi chce się w głowie zmieścić. Jestem w rozterce czy ulżyć mu w cierpieniu czy dać mu jakąś szanse, jeśli tak to czasowo ile? jest z nami już 11 lat i się do niego przyzwyczailiśmy, więc co robić? skrócić cierpienie czy czekać?