Żeby nie to że nie chciało mi się iść na pilates ani polatać sobie po sklepach ... Żeby nie to że niespodziewanie zdążyłam na pociąg na który normalnie nie miałam prawa zdążyć ... Zeby nie to że byłam bez grosza przy duszy i nie polazłam po coś do jedzenia ... Tobym zapewne poszła z dymem.
W domu powitał mnie zapach spalenizny ... i już WIEDZIAŁAM – faktycznie, w pokoju żółwiowym było biało od dymu. Nie wiem jak to się mogło stać, ale lustrzanka wraz z kijkiem na którym jest zawieszona jakimś cudem omsknęła się i wpadła do środka terrarium. Zawsze obawiałam się takiej możliwości, ale wydawało mi się to fizycznie niemożliwe. Jednak dziś był TEN kolejny raz, kiedy najgorsze przypuszczenia się materializują - obok tlącego się fragmentu podłoża i wbitej w niego świecącej się jeszcze lustrzanki siedziała Gruba i w najlepsze korzystała z ciepełka. Brr ...
Wydaje mi się, że oprócz szczęśliwego splotu wydarzeń uratowało mnie to że kora była niedawno wymieniana i dosyć wilgotna, szczególnie od spodu. Zwęgleniu uległ tylko niewielki przylegający do lustrzanki obszar kory.
Jak cokolwiek wywietrzyłam pomieszczenie i doszłam do siebie zrobiłam kilka zdjęć.
Tak mam podwieszoną lustrzankę:
tak wyglądała kora która przylegała do lustrzanki:
a tak nieszczęsna lustrzanka:
Ech ...
Macie może pomysły jak mogłabym ustabilizować ten nieszczęsny kijek na którym wisi lustrzanka?