Dzisiaj walnelam motocyklem 200km w jedna i 200 km w druga, po zolwia bez oczu, miesni i zycia w sobie. Jestem tak wsciekla bo kolesiowka (nazwalam ja gruba malpa) pisala do mnie przed swietami ze jej zolw nie je i ze chce mi go oddac , ale jak juz mialam go odbierac to sluchl po niej zaginal, ostatnio dostalam maila czy go nie wezme wiec ja oczywiscie przekonana ze zolwiem jest kiepsko ze Tak wezme go, ale czegos takiego sie nie spodziewalam, nawet nie wiem jak go leczyc , czy wogule da rade czy lepiej go do zmrazalnika wlozyc . Zolw smierdzial strasznie poopklejany jakims smiedzadzyc , rozkladajacym sie juz zarciem z kupami, zero miesni , chudy, z jednego oka wylazi jakis bialy twardawy glut , drugie cale zalepione, po umyciu to nie wiem czy to biale to galka oka czy wiecej tej bialej mazii. Garnek wsciekly ze jestem za drobra dla ludzi, ze trzeba bylo babie na parkingu kopa zasadzic , ale nie moglam bo byla w ciazy z 3 dzieckiem , dlatego tez zolwik w garazu zima wyladowal, a nie chciala mi go oddac bo 6 lat go ma i jej bylo szkoda, wolala go krowa glodzic, nawet mowila ze od swiat do garazu nie zagladala tylko maz bo one bala sie o ciaze.
Kurcze nie wiem co z nim zrobic , dalam mu cos na pasozyty, vitaminy, sok z pomidora i te resztki oczu zakroplilam , wsunelam do pyszczka maly kawaleczek mlecza a teraz lezy w szklarni ,bo nie ma mowy ze go do domu przyniose w takim stanie, zreszta w szklarni bedzie mial cisze i tyle slonca ile tylko dusza zapragnie, jesli przezyje do jutra to cud.