Stopniowo obniżam temperaturę. Teraz w lodówce jest około 6-7 stopni, czasem schodzi do 5.
Od razu powiem że ze stabilnością temperatury w lodówce jest tak sobie, tzn. owszem nie ma niespodzianki typu nagły przymrozek lub ocieplenie o 10 stopni - chociaż i tu nie można do końca być pewnym bo to tylko urządzenie i może się zepsuć, no ale powiedzmy że na ogół nie - ale nie jest to temperatura całkiem stała.
U mnie waha się w granicach 3 stopni (nie liczę drobnych zmian jak otwieram lodówkę). Tego typu sprzet jest projektowany do przechowywania żywności więc nie ma co spodziewać się cudów, ale i tak mogło być lepiej. Wstawiłam już na starcie do lodówki (a raczej położyłam) butelkę z wodą aby poprawić tę stabilność, ale tylko jedną bo więcej się nie zmieściło - ale ile to dało nie wiem, pewnie niewiele, pewnie przydałoby się więcej tego typu "masy". Lodóweczkę mam małą, osobną. Wybrałam takie rozwiązanie, gdyż nie chciałam trzymać żółwia razem z żywnością w normalnej lodówce.
Nie wyobrażam sobie zimowania bez pomiaru temperatury i wilgotności (sonda), bardzo przydaje się też funkcja pokazująca wartości minimalną i maksymalną.
Na razie żółw spokojnie sobie śpi, jeszcze się lekko wiercił i zagrzebywał ale widzę że już chyba dobrał sobie dogodne miejsce, oczka są w porządku, reaguje na dotyk (ale nie tak "żywo" jak w normalnym snie) wszytsko wygląda ok.
Za kilka dni go wyjmę obejrzeć dokładnie i zważę. Nadal czuję niepokój ale już się nieco przyzwyczaiłam. Uspakaja mnie myśl że mimo z pozoru okrutnego włożenia do zimnej i ciemnej lodówki robię dla żółwia coś dobrego. Tyle dobrego czytałam o zimowaniu, o tylu korzyściach że stwierdzam że pomimo całego strachu, względnej niepewności i niedogodności chyba warto było spróbować... jak na razie.